poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Adaś i Wiola

Adaś i P. studiowali razem na wydziale ekonomicznym. Od kiedy pamiętam byli przyjaciółmi. Ciągle razem – wspólna stancja, razem wychodzili na piwo, nawet pierwsze kroki stawiali w tym samym banku. Na trzecim roku do tego duetu dołączyła Wiola – typowa artystka, która żyje w swoim świecie. Studiowała na ASP w Łodzi i pracowała dorywczo w knajpie, w której panowie spędzali wolny czas. Była szalenie ekscentryczna i bardzo bezpośrednia (to ona po roku znajomości poprosiła Adama o rękę). Nie znałam ich jak brali ślub, ale opowiadali setki razy jak Wioletta ubrana się na czerwono zaprowadziła skacowanego Adamka do Urzędu Stanu Cywilnego. P. był świadkiem. Taka właśnie była i jest Wiola – dla niej nie ma rzeczy niemożliwych (lubi też postawić na swoim).
Wiola wynajmowała wtedy pokój (razem ze swoim bratem) u rodziców mojego ówczesnego chłopaka (ja byłam wtedy na drugim roku geografii, a M. studiował historię). Polubiłam tę Wiolkę, chociaż na początku czułam w niej rywalkę (młoda zazdrośnica!). To dzięki niej zakończyłam związek z M. i dzięki niej i Adasiowi poznałam P. Ironia losu.
Fajna była z nas paczka. Jeszcze za czasów studenckich często jeździliśmy na wakacje nad morze pracować dorywczo i korzystać z lata. Wiola malowała portrety przy molo (z tego była najlepsza kaska), my w pensjonatach sprzątaliśmy lub gotowaliśmy. Inne to były czasy, ale bardzo sympatyczne. Dopiero po moim ślubie z P. odcięliśmy się trochę od nich. Szybko zaszłam w ciążę, pracowałam już w hotelu, potem były moje drugie studia. Ale spotykaliśmy się często. Zosia uwielbia Wiolę – i odwrotnie. Czasem myślę, że moja córka po niej odziedziczyła zmysł artystyczny. Zawsze uważałam ją i Adama za przyjaciół rodziny. Bardzo też przeżyli nasz rozwód.
Z Wiolą jest tak, że ona często żyje życiem sowich przyjaciół. Może spowodowane jest to tym, że nie mają dzieci? Trochę się nawet za nią stęskniłam. Odcięłam się od swoich przyjaciół. Najpierw tyrałam w hotelu, potem zaszyłam się jako bezrobotna w swoim domowym zaciszu.
W sumie jej telefon nie powinien mnie zaskoczyć – Wiola nie miała nigdy poczucia czasu. Ludzie sztuki już tak mają. Wstają kiedy chcą, zasypiają jak natchnienie minie lub wyżyją się artystycznie. Teraz znajduje się w ferworze organizacji przyjęcia (wtorek to na bank jej pomysł) – musiała zadzwonić.

P. - jak przeszły mąż


Ponieważ jestem dzisiaj w dobrym, żeby nie rzec w szampańskim, nastroju, napisze słów parę o P – moim exmężu. Nie jest już ważne gdzie się poznaliśmy i kiedy zakochaliśmy w sobie. Nie ma to żadnego znaczenia.
Chcę skończyć tylko z mitem porzucającej męża żony, która nie znosiła jego nieobecności w domu, a przez to nienawidziła także jego pracy. Nie będę więcej udawać… Bywało, a i owszem!, że wybierałam tę wersję dla niektórych znajomych – kobieta porzucająca brzmi lepiej niż porzucona. To P. odszedł ode mnie 6 lat temu. Jego ego nie pozwoliło mu żyć ze mną pod jednym dachem. On był wtedy zwykłym pracownikiem jednego z wrocławskich banków, a ja już od roku czasu piastowałam urząd menedżerki hotelu. W kwestii zarobków wypadało 4:1 – dla mnie. Nigdy nie myślałam, że to źle jak kobieta zarabia więcej od faceta. Owszem, śmiałam się czasem, że skoro ma mniejszą wypłatę, to tym samym ma mniej do powiedzenia w domu. Odszedł. Do mamusi. (Piję lampkę wina – i troszkę wyginają mi się kąciki ust ku górze)
Nie byłam zła na niego. Czy na siebie? Też nie. Było mi przykro, że Zosia będzie wychowywała się bez ojca. Kiedy to się stało, chodziła do pierwszej klasy.
Myliłam się… P. świetnie godził obowiązki w pracy i wobec córki. Kiedy ja całymi dniami siedziałam w pracy, on opiekował się Zosią. Jednego, czego mogę mu pozazdrościć do dnia dzisiejszego, to przede wszystkim świetnej organizacji. Nie znam faceta, który tak doskonale jak P. łączy wszystkie obowiązki.
Po roku czasu (nie byliśmy po rozwodzie) P. dostał awans. Zarabiał coraz lepiej. I wtedy przypomniał sobie o mnie – nie jako o matce jego dziecka, ale jako o kobiecie. Długo bawiliśmy się w podchody… Przed Pierwszą Komunią Zosi – P. wprowadził się do domu. Było dobrze, czasem wspaniale. Z czasem oboje znikaliśmy z domu na coraz dłużej. Praca pochłaniała nas do reszty.
Zastanawiam się teraz jak to się stało, że Zocha wyrosła na taką fajną dziewczynę (bo przecież odczuwała brak rodziców – mnie bardziej niż jego).
Aby nie powtórzyć błędów z przeszłości – podbudowywałam jego ego – chwaliłam, mówiłam komplementy… On też się starał…
Nawet nie zauważyłam jak począł dziecko innej kobiecie. Mógł czuć się ważny, potrzebny komuś. W kwestii zarobków 5:1 dla P. – jego kochanka, a teraz matka dziecka (mimo, że wziął ze mną rozwód, nie ożenił się z N.) parzyła kawy w restauracji, w której on zwykle jadał obiady.
Braciszek Zosi ma już 3 latka. Tyle, ile Zosia na tym zdjęciu.