sobota, 15 maja 2010

dawny wielbiciel

R. poznałam przez przypadek kilka lat temu (dokładnie to 4 lata temu – kiedy moje małżeństwo przechodziło późną fazę renesansu). Wpadłam z niezapowiedzianą wizytą do Wioli, u której był właśnie R. w interesie. Zamówił właśnie u niej kilka obrazów (z tego co pamiętam miały to być krajobrazy Toskanii czy Prowansji). Wiola przedstawiła mi go jako człowieka sukcesu, który wszystko co dotknie, zamienia w złoto. R. wziął moją dłoń, na której oddał delikatny pocałunek, po czym powiedział był „że jego złoty blask blednie przy mnie” – czy coś w tym stylu. Wzięłam go wtedy za taniego flirciarza. Zmieniłam zdanie, gdy poznałam go bliżej podczas przyjęcia z okazji otwarcia jego restauracji. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie – oczytany, inteligentny, dowcipny, ale przede wszystkim niezwykle szarmancki. Romansu między nami nie było, choć wisiał w powietrzu. Przy wierności trzymała mnie przysięga małżeńska. Może głupia byłam i trzeba było spróbować…
Nieważne! W każdym razie – R. w przeciągu kilku miesięcy otworzył jeszcze jakąś restaurację (obie świetnie prosperują do dziś) i przeprowadził się do Francji (chyba miesiąc przed ‘kinder niespodzianką’ jaką zafundował mi P.). Do Polski przyjechał kilka tygodni temu z nowym pomysłem na biznes. I pierwsze co zrobił po powrocie, to zgłosił się do artystki Wioli z zamówieniem na jakąś rzeźbę. Tym sposobem R. ma zjawić się na przyjęciu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz