sobota, 15 maja 2010

Gabinet

Gabinet niegdyś tętnił życiem. W czasie wolnym od pracy (czyt. w święta i niedziele) przesiadywałam w swoim domowym biurze przygotowując grafiki, terminarze, organizowałam i opracowywałam konferencje, spotkania, przyjazdy VIP-ów (o tym kiedyś więcej) etc. etc. Teraz to miejsce odstrasza – nic się tu nie dzieje. Komputer milczy jak zaczarowany (Zosia ma swój, a ja na małym laptopku daję radę). W biurku sterta papierów kojarząca się wciąż z byłą pracą. Segregatory zawalone niepotrzebnymi już dokumentami. Jedyne co powinno zachęcić mnie do tego miejsca, to biblioteczka z książkami (w połowie nieprzeczytanymi). Miałam kiedyś fisia na punkcie książek – kupowałam przynajmniej jedną w tygodniu (mając nadzieję, że jak znajdę czas, to je przeczytam – i właśnie nastała ta chwila i … nic – ale to się zmieni): od biografii, przez psychologiczne, historyczne, literaturę współczesną, kończąc na przewodnikach i książkach kucharskich.
Zmienię tylko zasłony (te są zbyt ponure) albo przemaluję pokój na bardziej przyjazny (teraz dominują zgniłe zielenie i drewniany brąz – tak sobie kiedyś wymyśliłam) – ten jest zbyt elegancki i przetrawiony już – może drewniane elementy pomalować na kolor waniliowy, a ściany na caffee-latte? Albo lepiej – gabinet w stylu morskim – można też wstawić łóżko – będzie jak znalazł na pokój gościnny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz